Enduro Trophy - Bielsko Biała

Sobota, 22 maja 2010 · Komentarze(2)
Nie napisałem nic od razu po zawodach, ale owszem - były, nikt nie odwołał, mimo, że miejscówka po-powodziowa (Bielsko-Biała) i kilka tygodni przez dniem wyścigu systematycznie padało, co zapewniło szereg błotnych uciech.
Jeśli chodzi o wyniki - poszło mi beznadziejnie, hehe... Ale wygrałbym w kategorii "pechowiec wyścigu" - na każdym OSie miałem jakąś przygodę, ot, takie bonusy. Poza tym, jechałem nie znając wcale trasy (wiele osób była na zlotach, podczas których objeżdżano całość), to był taki wymiar eksploracyjno-przygodowy ;)

Dojazd na zawody umożliwił mi niebieski bolid Piotra vel Pila. Łatwo i przyjemnie dojechaliśmy wczesnym rankiem (pobudka o 4.40!) z Krakowa do Bielska. Na miejscu (w ośrodku, gdzie inni nocowali po piątkowej biesiadzie) sporo ludzi-duchów, przebywających wciąż w innym wymiarze. Zaspane i wymęczone postaci niespiesznie pakowały się do aut i wyruszały na miejsce startu, takoż i my uczyniliśmy po szybkim przysposobieniu rowerów (zmiana opon). Kanapka w zęby i wio!

OS 1 - PODJAZDOWY - sam start to podjazd pod skarpę. No i nie wpiąłem się (nowe pedały Crank Brothers). Kupa na starcie, skarpę zdobyłem biegnąc z rowerem pomiędzy nogami (widać na filmiku - link poniżej ;) ). Po drodze jeszcze wypadła mi z kieszeni kartka na zapis wyników i musiałem się po nią cofać. Wtedy już wiedziałem - pudła nie będzie :D
Podczas krótkiej dojazdówki do drugiego Odcinka Specjalnego odkryłem, że mostek nie jest dokręcony: przekręcił mi się o ok. 20 stopni :) Rychło wczas, bo zaraz zjazd!

OS 2 - ZJAZD. Najtrudniejszy technicznie OS, praktycznie połowę stanowiły dość ciasne (choć i tak poszerzone w błocie) agrafki. Niejedna osoba sprowadzała w tym miejscu, ja starałem się zjechać, choć kilka razy musiałem się zhańbić ;) Pierwsza poważniejsza gleba, ale na miętkim. Poza tym - jadę sobie, jest zakręt, myślę "ale te nowe pedały łatwo się wypinają!" Patrzę pod nogi, a pedał został w bucie! Strata kilku minut na dokręcenie pedałka, ale i tak udało mi się dogonić i
wyprzedzić z 3-4 osoby :) Na końcu snejk (jakieś 200 metrów przed metą), dojechałem na kapciu, a co tam będę odpuszczał... Na mecie okazuje się, że nie tylko mnie wąż ukąsił - już z 5 osób zmieniało dętki.

OS 3 - TRAWERS - najpierw trzeba było do niego dojechać, dojazdówka była całkiem długa, sprzyjała pogaduchom i integracji strzeliłem wtedy kilka zdjęć (te przy "wodospadzie" :) ).



Sam trawers grzbietem gór był krótszy niż się spodziewałem, rozkładałem siły na dłuższą jazdę, efektem czego dojechałem z dużym zapasem siły, rozczarowany, że już koniec. Po drodze poświęciłem kilka minut koledze, który złapał gumę - trochę pogrzebałem po plecaku i oddałem mu drugą dętkę i łatki. Nagroda Fair Play się należy ;)

OS 4 - ZJAZD - Fajnie się jechało, gdy gdzieś w 1/3 drogi... znowu snejk. A dałem tam 10 PSI więcej niż poprzednio! "No, nic", myślę - jedziemy dalej, nie mam ani dętek, ani łatek, a koło już jest wyeksploatowane przez poprzedniego właściciela (tego od Czarnego Specjala ;) ).
Nawet nie wiecie, jak dobrze trzyma goła obręcz. Sunie się jak tramwaj :D Wzbudziłem spore zainteresowani na mecie, iskry niemal szły spod koła, jak dojechałem na asfaltową drogę :D
Opona, niestety, już sponiewierana (a pożyczyłem od znajomego z forum specjalnie na tę okazję - przywiózł mi na zawody Continental Survival - genialnie trzyma w błocie, ale - najwidoczniej - chce wyższego ciśnienia do jazdy po beskidzkich kamlotach ;) Poprzecierała się już fest, popodkładałem kawałki starej dętki pod dziury i ruszyliśmy na dłuuugą podjazdową dojazdówkę do ostatniego OSa. Po drodze... burza, grad, pełen serwis :P Kitranie się z innymi wymoczkami pod drzewem, które z minuty na minuitę chroniło coraz mniej w końcu nam się znudziło i ruszyliśmy w drogę. W międzyczasie miałem okazję dosiąść Króliczego Knolly'ego - Rollo funduje miękkie przełożenie - zakochałem się w tym i zdecydowanie funduję sobie koronkę 20 zębów!

OS 5 - ZJAZD - no, tym razem dętka skonała po jakichś 300 metrach, ale i tak widziałem, że ktoś wyhaczył "bonusa" jeszcze wcześniej ;) Generalnie, snejków co nie miara - chyba połowa startujących coś złapała, często po kilka razy ;) W myśl zasady "raz kozie dupa" pojechałem do samego końca, z tym, że w połowie musiałem się zatrzymać, by rozciąć oponę (na szczęście kevlar :) ), która tak owinęła się wokół tarczy, że skutecznie unieruchomiła koło. Jechałem już na gołej rawce...
Było masakrytycznie, ale poznałem sporo fajnych osób, atmosfera
wyluzowana, zupełnie inaczej, niż na zawodach XC ;)

Tu link do filmiku należącego do serwisu aktywnelato.pl - stanowię klamrę kompozycyjną: początek - nieudany start, końcówka - (7ma minuta) - zjazd enduro wojownika, co nawet bez ogumienia wyprzedzi :D Film niestety, nie oddaje charakteru trasy - to wygląda jak jakieś XC, ale na końcówce widać właśnie te subtelne różnice między XC a Enduro ;)


Po zawodach byłem zmęczony, mokry i zziębnięty. Rower w kawałkach. Zimny deszcz znowu zaatakował. Jednak byłem zadowolony - poznałem wreszcie chociaż kilka osób z forum emtb.pl, pojeździłem i pogadałem w miłym towarzystwie - było spoko, nawet jesli wziąć pod uwagę niedociągnięcia organizacyjne - podziękowania dla Horizon Fivie się należą.

Tutaj zdjęcia zrobione przeze mnie, możecie zobaczyć profesjonalny system pomiaru czasu :D : Picasa

Komentarze (2)

fajna relacja i ... efektowne zwijanie gumy :D
pozdrawiam

MKTB 22:12 wtorek, 1 czerwca 2010

ale i tak nic nie przebije zawodnika (na końcu filmiku) który zbiega z rowerem (uszkodzony? kapeć?) a potem jakby nigdy nic wsiada i jedzie ;)

poza tym - fajnie wiedzieć że masz BS - podlinkuję cię :)

foxiu 17:41 wtorek, 1 czerwca 2010
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa lugob

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]