Jurajska smażalnia

Środa, 9 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Jura
Tym razem, zamiast w góry, ruszyliśmy na Północ. Nie tę daleką, lecz podkrakowską. Zarówno Sabina, jak i ja, mieliśmy ochotę odwiedzić Jurę, a w niedzielę nie do końca się to udało. Umówiliśmy się z Clydem na Błoniach. Od początku czuliśmy, że słońce da nam popalić. Ostatni tydzień obfitował w temperatury powyżej 23 st. C, nie inaczej było tego dnia.

Wyjazd krakowskimi asfaltówkami, trochę się podsmażyliśmy na szosie, cały czas marząc o schronieniu w cieniu drzew.


(kolory: czarny, żółty, czerwony - szlaki PTTK; seledyn i fiolet: drogi poza szlakami. mapa wg. Google Maps)

Clyde trochę zamieszał z kierowaniem wycieczką ("przydałby się kompaaaas..."), ale i tak mu to wybaczamy w ostatecznym rozrachunku. W końcu dobiliśmy do czarnego szlaku. Byłoby pięknie, gdyby nie dwie sprawy: powalone drzewa systematycznie zagradzające nam drogę (chwilami przejście przez nie stanowiło nie lada wyzwanie) i wielkie obszary błota, którego nie dawało się ominąć. A najgorzej, jak kto pośrodku takiego bagienka stanął. Ani ruszyć, ani przejść dalej. Raz utknąłem w środku czegoś takiego i autentycznie, miałem wrażenie, że to błoto mnie wciąga! A opony wciąż z ciśnieniem "szosowym", więc wydostać się było ciężko...

Gdy tylko widzieliśmy strumyk, jednomyślnie rzucaliśmy się ku niemu, żeby pomoczyć: nogi, ręce, twarz, lub wszystko na raz.


(Po ciężkich przejściach przez jurajskie błota. Znowu się moczymy, tym razem w strumyku lądują i nasze rowery.)

Śmiem stwierdzić, że czym dalej jechaliśmy, czym bardziej byliśmy spoceni, wypaleni słońcem, brudni od błota, tym szło nam łatwiej. Leśne drogi stawały się bardziej przejezdne i mniej błotniste, podjazdy prostsze, a zjazdy pojawiały się jakby częściej. Gdy dojechaliśmy do żółtego szlaku (ponoć jeden z ciekawszych w całej Jurze, prowadzi od Krzeszowic na wschodzie do Pieskowej Skały, przechodząc przez cały Ojcowski Park Narodowy), jeszcze przed wjazdem do Parku, udało się nam załapać na... wspomnień czar, czyli prawdziwą oranżadę ze szklanej butelki!
Wspólnie z Clydem szacowaliśmy, ile lat temu ostatnio piliśmy takie cudo ;)



Jeśli żółty szlak jest tak samo malowniczy na pozostałych odcinkach, to polecam go z czystym sercem - sympatyczny, szybki, bardzo "widokowy" - prowadzi przez najważniejsze jurajskie atrakcje.




(Dobrze jest zjechać sobie w cieniu drzew, doceniam to zwłaszcza po tej słonecznej umieralni, którą mieliśmy za sobą.)

Dłuższy popas, połączony z godzinną siestą, zafundowaliśmy sobie po środku Parku, przy zalewie, który urządziły sobie bobry. Czekaliśmy - żaden bober nie przyszedł.


(Bobrowe miejsce pracy, w tle jej efekt. Dni tego drzewa są policzone.)

Ale trzeba było ruszyć dalej, bo to już po 16.00. Poza tym, komary nie dawały nam spokoju (to chyba przez tę powódź tak się namnożyły, nigdy o tej porze nie były tak natarczywe i tak liczne). Dalej żółtym i oto jest: Pieskowa Skała i Maczuga Herkulesa.





Kilka zdjęć pod Maczugą, potem błyskawiczne zwiedzanie dziedzińca zamku i zabieramy się do domu. Dla zaoszczędzenia czasu decydujemy się na drogę prowadzącą głównie szosą (bo tak prowadzi czerwony szlak), chociaż nie zabrakło jednego wykańczającego kamienistego podjazdu i szybkiego zjazdu lasem. Część drogi, mimo oporów Clyde'a, przebyliśmy drogą krajową nr 94 (Olkusz-Kraków), lecz z powodu zwężenia jezdni (remonty drogi), musieliśmy odbić na lokalne dróżki. Tak właśnie dotarliśmy na Bronowice, gdzie my swą podróż zakończyliśmy, a Clyde pojechał dalej, na Zakrzówek.

Tę wycieczkę sponsorowało słońce. Wypiłem minimum cztery litry napojów, a i tak było mi mało. Ale jeszcze trzy miesiące i przyjdzie jesień, będzie można odetchnąć ;)

WIĘCEJ ZDJĘĆ: PICASA

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa enera

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]