Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:120.70 km (w terenie 48.00 km; 39.77%)
Czas w ruchu:09:43
Średnia prędkość:12.42 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:900 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:40.23 km i 3h 14m
Więcej statystyk

Sunday, bloody Sunday

Niedziela, 27 marca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria Kraków - teren
Niedzielne popołudnie od początku dawało mi do zrozumienia, że to "nie jest mój dzień": najpierw zapomniałem o zmianie czasu na letni, przez co Clyde musiał na mnie czekać. Potem zmiana dętki, która okazała się daremna, bo nie wyciągnąłem kolca z opony i trzeba było operację powtórzyć. Jeszcze poźniej: zerwany łańcuch. No, chyba limit nieszczęść na krótką niedzielną przejażdżkę po Zakrzówku został wyczerpany.


(fot. Clyde)

A jednak... Pod koniec kręcenia się po tej miejscówce, znaleźliśmy sympatyczną mini-ściankę z małym uskokiem: w sam raz dla mnie, żeby móc się pouczyć :) Clyde nawet uwiecznił aparatem - lekkie nastromienie, podrzut koła i po sprawie (obiektyw jak zwykle spłaszcza...) :

VIDEO

Skoczyłem to kilka razy, nie jest źle. Potem przyjechał Rzaq:
- Co robicie?
- A, zjeżdżam sobie z tej ścianki.
- No no...
- Co, nie wierzysz? Mam pokazać?
- No, pokaż!

I pokazałem. Krzywo się wybiłem, poleciałem bokiem i... wylądowałem, wyratowałem, gleby nie było, tylko poczułem, że tylne koło zaciągnęło mi wewnętrzną część uda pod tylny widelec. Zdarzyło mi się już to kiedyś: zrypany naskórek, woda utleniona i plaster załatwiają sprawę. Nic praktycznie nie bolało, lekkie szczypanie, jak to przyzadrapaniu. Trocheśmy jeszcze pogadali, poprzymierzałem się do Rzakowej Milki, w końcu pojechałem do domu, bo obiad zrobić trzeba itd.
Na luzaku śmignąłem do domu i wszystko było świetnie, dopóki nie zdjąłem spodni. Wychapana dziura 3x3 cm, częściowo zerwana wierzchnia warstwa tłuszczu czy czego tam i jakieś wystające flako-żyłki. Ubaw po pachy, z wrażenia usiadłem.
Epizod z poszukiwaniem oddziału ambulatoryjnego w szpitalu przy ul. Kopernika sobie daruję. Tego, jacy ciekawi ludzie trafiają się w niedzielny wieczór na tymże oddziale, mogą się wszyscy domyślać. Sam zabieg był jednak niezwykle ciekawy: wycięto mi jakieś wystające skrawki flaków. "Operował" mnie student medycyny, który przedstawił się: "po raz pierwszy w życiu będę kogoś szył!". Spoko, na kimś trzeba się uczyć. Do tego pielęgniarka, też studentka, która powiedziała, że ćwiczy szycie w domu, na kurczakach. Przynajmniej nie uciekną ze stołu (chodziło o ptactwo martwe). Dostałem pięć eleganckich szwów, niestety - nie wysłuchano moich próśb o wydzierganie ozdobnego kwiatka. Ale jako bonus zarobiłem zastrzyk przeciwko tężcowi, ale nie w pośladek, niestety ;)

Zakończenie historii jest takie, że mam dwutygodniową przerwę od mocniejszego rowerowania i pierwszą na koncie "ranę otwartą szarpaną". Jakieś lajtowe kręcenie może w ten weekend, ale Koninki darować sobie muszę. Póki co, lekko kuleję - na czas powrotu do zdrowia już zaplanowałem grzebanie przy rowerze, nadchodzą bowiem zmiany :)

Ostatni Dzień Zimy

Środa, 23 marca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Jura
WIĘCEJ ZDJĘĆ: PIKAZA

Ostatni dzień zimy, po prostu nosiło mnie, musiałem gdzieś pojechać w tamten weekend. Znajomkowie jakoś niezbyt chętni na wyskok w góry - padało w ciągu tygodnia, cóż zrobić...
Na ratunek przyszedł Pasieczkin, który zaproponował krajoznawczą wycieczkę w okolice Krzeszowic. To nic, że byłem tam przed tygodniem, wszystkie te okolice to dnia mnie większe lub mniejsze nowości, nic się nie stanie, jeśli przejadę gdzieś po raz drugi. Dla okrasy, wyprawa miała aspekt eksploracyjno-poznawczy: mieliśmy zahaczyć o kilka tamtejszych atrakcji takich jak stare mosty, kamieniołomy czy jaskinie. Brzmi fajnie :)

Dojazd do Krzeszowic pociągiem. Niechlubnie zaspałem, ale dogoniłem chłopaków (Paśka, Cichego i Amuna) na drodze do miejscowości Czerna. Wkrótce wbiliśmy na szlak - o dziwo, pomimo opadów, było bardziej sucho niż tydzień wcześniej.


(Wiosna pełną gębą)


(Diabelska Karawana, w tle Diabelski Most - fot. Pasieczkin)


(Jaskinia Gorenicka - "rzuuuć grosika!" - fot. Pasieczkin)

Jura + wiosna = błoto

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Jura
KRZESZOWICE - CZERNA - ŻARY - DOLINA BĘDKOWSKA - BOLECHOWICE - ZABIERZÓW - KRAKÓW

Jura to dla mnie błotna kraina i basta. Sobotnia wycieczka z Bodźkiem, Duckiem i Tomkiem (Stiken zaspał haniebnie) potwierdziła to.



Ekipą o wyrównanych proporcjach HT vs Fulle ruszyliśmy z Krzeszowic na Północ, raz to podążając szlakiem żółtym (Dolinkek Podkrakowskich), a raz rowerowym niebieskim. Wszyscy spragnieni byliśmy już jazdy w słońcu, podmuchów wiosennego wiatru i braku śniegu na ścieżkach. Tak też było, lecz cena, którą przyszło nam zapłacić, wysoką była. Kleiste błoto skutecznie spowalniało nasze wysiłki zarówno przy jeździe pod górę, jak i w dół. Zjazdy to osobna historia, chwilami czułem, że wykonuję takie figury, których program Taniec z Gwiazdami by się nie powstydził. Gleb też nie zabrakło - przednie i tylne koło zachowywały się chwilowo, jakby absolutnie nic je nie łączyło.



Wspólnie dojechaliśmy do Bolechowic, gdzie nasza Drużyna rozłączyła się: Bractwo Hardtaili podążyło przez Zabierzów do Krakowa, zaś Fullowa Kawaleria pojechała do Krzeszowic.



Mimo błota, które robiło wszystko, by utrudnić naszą jazdę, wyjazd zaliczam do udanych - była okazja do wiosennego rozruszania się, pomielenia na podjazdach (na cześć koronki 20T powinienem napisać hymn pochwalny), pośmigania trochę w dół (co zaowocowało m.in. zgubieniem szlaku, ale co to dla nas - Tom3k ma wgrane mapy całej Małopolski i z pamięci recytował marszrutę na najbliższe trzy godziny).



Pozostaje tylko trzymać kciuki za Panią Wiosnę, by szybko wysuszyła szlaki!

WIĘCEJ ZDJĘĆ: PIKAZA