Sunday, bloody Sunday
Niedziela, 27 marca 2011
· Komentarze(5)
Kategoria Kraków - teren
Niedzielne popołudnie od początku dawało mi do zrozumienia, że to "nie jest mój dzień": najpierw zapomniałem o zmianie czasu na letni, przez co Clyde musiał na mnie czekać. Potem zmiana dętki, która okazała się daremna, bo nie wyciągnąłem kolca z opony i trzeba było operację powtórzyć. Jeszcze poźniej: zerwany łańcuch. No, chyba limit nieszczęść na krótką niedzielną przejażdżkę po Zakrzówku został wyczerpany.

(fot. Clyde)
A jednak... Pod koniec kręcenia się po tej miejscówce, znaleźliśmy sympatyczną mini-ściankę z małym uskokiem: w sam raz dla mnie, żeby móc się pouczyć :) Clyde nawet uwiecznił aparatem - lekkie nastromienie, podrzut koła i po sprawie (obiektyw jak zwykle spłaszcza...) :
VIDEO
Skoczyłem to kilka razy, nie jest źle. Potem przyjechał Rzaq:
- Co robicie?
- A, zjeżdżam sobie z tej ścianki.
- No no...
- Co, nie wierzysz? Mam pokazać?
- No, pokaż!
I pokazałem. Krzywo się wybiłem, poleciałem bokiem i... wylądowałem, wyratowałem, gleby nie było, tylko poczułem, że tylne koło zaciągnęło mi wewnętrzną część uda pod tylny widelec. Zdarzyło mi się już to kiedyś: zrypany naskórek, woda utleniona i plaster załatwiają sprawę. Nic praktycznie nie bolało, lekkie szczypanie, jak to przyzadrapaniu. Trocheśmy jeszcze pogadali, poprzymierzałem się do Rzakowej Milki, w końcu pojechałem do domu, bo obiad zrobić trzeba itd.
Na luzaku śmignąłem do domu i wszystko było świetnie, dopóki nie zdjąłem spodni. Wychapana dziura 3x3 cm, częściowo zerwana wierzchnia warstwa tłuszczu czy czego tam i jakieś wystające flako-żyłki. Ubaw po pachy, z wrażenia usiadłem.
Epizod z poszukiwaniem oddziału ambulatoryjnego w szpitalu przy ul. Kopernika sobie daruję. Tego, jacy ciekawi ludzie trafiają się w niedzielny wieczór na tymże oddziale, mogą się wszyscy domyślać. Sam zabieg był jednak niezwykle ciekawy: wycięto mi jakieś wystające skrawki flaków. "Operował" mnie student medycyny, który przedstawił się: "po raz pierwszy w życiu będę kogoś szył!". Spoko, na kimś trzeba się uczyć. Do tego pielęgniarka, też studentka, która powiedziała, że ćwiczy szycie w domu, na kurczakach. Przynajmniej nie uciekną ze stołu (chodziło o ptactwo martwe). Dostałem pięć eleganckich szwów, niestety - nie wysłuchano moich próśb o wydzierganie ozdobnego kwiatka. Ale jako bonus zarobiłem zastrzyk przeciwko tężcowi, ale nie w pośladek, niestety ;)
Zakończenie historii jest takie, że mam dwutygodniową przerwę od mocniejszego rowerowania i pierwszą na koncie "ranę otwartą szarpaną". Jakieś lajtowe kręcenie może w ten weekend, ale Koninki darować sobie muszę. Póki co, lekko kuleję - na czas powrotu do zdrowia już zaplanowałem grzebanie przy rowerze, nadchodzą bowiem zmiany :)

(fot. Clyde)
A jednak... Pod koniec kręcenia się po tej miejscówce, znaleźliśmy sympatyczną mini-ściankę z małym uskokiem: w sam raz dla mnie, żeby móc się pouczyć :) Clyde nawet uwiecznił aparatem - lekkie nastromienie, podrzut koła i po sprawie (obiektyw jak zwykle spłaszcza...) :
VIDEO
Skoczyłem to kilka razy, nie jest źle. Potem przyjechał Rzaq:
- Co robicie?
- A, zjeżdżam sobie z tej ścianki.
- No no...
- Co, nie wierzysz? Mam pokazać?
- No, pokaż!
I pokazałem. Krzywo się wybiłem, poleciałem bokiem i... wylądowałem, wyratowałem, gleby nie było, tylko poczułem, że tylne koło zaciągnęło mi wewnętrzną część uda pod tylny widelec. Zdarzyło mi się już to kiedyś: zrypany naskórek, woda utleniona i plaster załatwiają sprawę. Nic praktycznie nie bolało, lekkie szczypanie, jak to przyzadrapaniu. Trocheśmy jeszcze pogadali, poprzymierzałem się do Rzakowej Milki, w końcu pojechałem do domu, bo obiad zrobić trzeba itd.
Na luzaku śmignąłem do domu i wszystko było świetnie, dopóki nie zdjąłem spodni. Wychapana dziura 3x3 cm, częściowo zerwana wierzchnia warstwa tłuszczu czy czego tam i jakieś wystające flako-żyłki. Ubaw po pachy, z wrażenia usiadłem.
Epizod z poszukiwaniem oddziału ambulatoryjnego w szpitalu przy ul. Kopernika sobie daruję. Tego, jacy ciekawi ludzie trafiają się w niedzielny wieczór na tymże oddziale, mogą się wszyscy domyślać. Sam zabieg był jednak niezwykle ciekawy: wycięto mi jakieś wystające skrawki flaków. "Operował" mnie student medycyny, który przedstawił się: "po raz pierwszy w życiu będę kogoś szył!". Spoko, na kimś trzeba się uczyć. Do tego pielęgniarka, też studentka, która powiedziała, że ćwiczy szycie w domu, na kurczakach. Przynajmniej nie uciekną ze stołu (chodziło o ptactwo martwe). Dostałem pięć eleganckich szwów, niestety - nie wysłuchano moich próśb o wydzierganie ozdobnego kwiatka. Ale jako bonus zarobiłem zastrzyk przeciwko tężcowi, ale nie w pośladek, niestety ;)
Zakończenie historii jest takie, że mam dwutygodniową przerwę od mocniejszego rowerowania i pierwszą na koncie "ranę otwartą szarpaną". Jakieś lajtowe kręcenie może w ten weekend, ale Koninki darować sobie muszę. Póki co, lekko kuleję - na czas powrotu do zdrowia już zaplanowałem grzebanie przy rowerze, nadchodzą bowiem zmiany :)