Sucha Beskidzka - Kraków

Sobota, 18 września 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Beskid Makowski
Miało być enduro, wyszło tak sobie. Trocheśmy się z Clydem pogubili, ale na szczęście pogoda dopisała i to uratowało dzień.
Złota myśl wycieczki: nie zbaczaj ze szlaku, o ile nie znasz terenu jak własną kieszeń ;)


(fot. Clyde)

link do zdjęć Clyde'a

Kanary na rowerze - kontratak

Sobota, 21 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Drugiego dnia chciałem wyskoczyć w teren, lecz niezbyt mi się to udało. Sprawa głównie rozbijała się o tzw. warunki lokalne:
te góry niezbyt nadawały się do jazdy na pseudo-rowerze XC, a jeśli już były jakieś drogi, to były to raczej nudnawe szutrówki dla samochodów.



Niemniej jednak, udało mi się znaleźć kawałek krętego singla, który w istocie był szlakiem konnym (w pobliżu była stadnina).



Próbowałem swych sił w zjeździe "na krechę" z jednej z górek, ale rower z widelcem o realnym ugięciu 25 mm i szutrowych oponach nie chciał sprostać zadaniu... a może to po prostu ja nie miałem na tyle jaj, by dać czadu po kaministej stromiźnie ;)



Po tym krótkim MTB-epizodzie, musiałem wrócić na asfalt i to walcząc z wiatrem, to smażąc się w słońcu, zdobywałem kolejne przewyższenia, docierając do Pajary, stolicy tego regionu wyspy.



Na miejscu krótki odpoczynek, pobieżne zwiedzanie i do domu. Było miło, chociaż wolałbym w terenie ;)



WIECEJ ZDJĘC: PIKAZA

Relacja na trojmiasto.pl: TUTAJ

Fuerteventura, wietrzna awantura

Czwartek, 19 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Czy podróż poślubna oznacza szlaban na rower? Bynajmniej! Mimo, że daleko od domu i własnych maszyn, postanowiliśmy z Anią wybrać się na rowerową przejażdżkę po wyspie Fuerteventura, na której to wygrzewaliśmy się.


(z wiatrem i pod wiatr)

Lokalna wypożyczalnia rowerów nie zachwyciła swoim asortymentem: Trek 3500, którego chyba głównym atutem jest to, że jeździ. Skrajnie podstawowy osprzęt (po raz pierwszy jechałem na maszynie Tourney'em! :) ) i atrapa widelca od RST.
Zabawne było to, że pan w wypożyczalni z namaszczeniem wypowiadał i podkreślał nazwę marki, jakby miało to jakiś wymiar magiczny.
No, ale mogło być gorzej, w końcu nie był to jakiś makrokesz.


("Pod TĘ górę?!")


(Trek na wypasie)

Tak czy owak, zaplanowałem dwa dni rowerowania na Wyspach Kanaryjskich: jeden z Anią, drugi samotnie. Pierwszego dnia ruszyliśmy z Morro Jable na południe, do Cofete - małej wioski, nie przypominającej w niczym tych wszystich kurortów hotelowych, które przyszło nam widzieć.
Droga zaplanowana została z myślą o Ani: 20 km szutrami w jedną stronę, spokojna jazda przez cały dzień - zapowiadało się spokojnie i sympatycznie, nawet biorąc pod uwagę podjazdy.


(Trasa widkowa, zaprzeczyć się nie da)

Jakże zdziwiliśmy się, gdy po wyjeździe z Morro zaatakował nas tak silny wiatr, jakiego jeszcze tu nie zaznaliśmy. Na całej wyspie wieje fest, ale to była już przesada.
Jak można się domyśleć, my musieliśmy jechać POD wiatr ;) Te niepozorne trawersiki szutrowe dawały nieźle popalić, gdy mocowaliśmy się z wiatrem sypiącym nam piasek w twarz. Zakręt za zakrętem, mozolnie do celu.
Kawałek za połową drogi do Cofete oczom naszym ukazała się atrakcja dnia: punkt widokowy. Naturalnie, umieszczony 800 metrów nad poziomem morza. Naturalnie, pod wiatr.
Co już nie dziwiło, wiatr tylko wzmógł się - gnał jak szalony po stoku, prosto na nasze twarze. Chcąc - niechcąc, zsiedliśmy z rowerów i zaczął się wielki zapych.
Pierwszy raz wpychałem rower na szutrówce, trochę było wstyd ;) Muszę przyznać, że wzbudzaliśmy niemałą sensację, niektórzy turyści (zmotoryzowani) nawet zatrzymywali się, by spytać, czy nie potrzebujemy pomocy. A rowerzystów na wyspie tyle, co kot napłakał: podczas dwu dni jazdy spotkałem na trasie trzy (sic!) osoby.
Gdy wdrapaliśmy się na szczyt (nazwy już nie pomnę), oczom naszym ukazał się widok piękny: zatoka po prostu miód-malina. A wiatr tutaj dosłownie spychał ze skał, trzeba było chodzić w lekkim przykucnięciu, by nie zostać przewróconym.
Następnie - zjazd serpentyną do Cofete. Godnym odnotowania jest fakt, że kierowcy w tamtych stronach naprawdę przestrzegają przepisów i jeżdżą ostrożnie, a rowerzystów wyprzedzają zjeżdżając na środek jezdni - przynajmniej z ich strony nie odczuwaliśmy zagrożenia (jeszcze tego by brakowało przy tym wietrze).


(Warkocz w poziomie świadectwem masakrycznego wiatru)

Samo Cofete to zapadła dziurencja, kilka domków na krzyż przypomina raczej lepianki niż domostwa z prawdziwego zdarzenia. Jako, że sporo czasu zeszło nam na jazdę, a musieliśmy jeszcze zdążyć na autobus do naszego hotelu, zdążyliśmy jedynie zjeść obiad i rzucić okiem na zatokę.


(Cofete)


(Co robi kaczka na dachu wychodka - pojęcia nie mam)

Podróż powrotna okazała się szybsza, niż przypuszczaliśmy, głównie ze względu na sprzyjający tym razem wiatr, ale i podjazd pod Wielką Górę był łagodniejszy, a po jego zdobyciu było już (w każdym znaczeniu tego słowa) z górki ;)


(Zdobywczyni gór)

Fajnie było wyrwać się z hotelowo-plażowej laby i zasiąść za kierownicą. Dodatkowo, byłem naprawdę zaskoczony determinacją, z którą Ania pokonywała podjazdy - biorąc pod uwagę to, że nie jeździła nic w tym roku, a w zeszłym sezonie bardzo śladowo, to rokuje na niezłego wymiatacza ;)


Kozy - ich liczebność równa jest populacji ludzi na Fuerteventurze (dochodzi do 100 tys.)


(bajeczna laguna)


(ładądź na kółkach - jeden z nieogarów wyjazdu)

Więcej zdjęć: PIKAZA

Polica we mgle

Niedziela, 18 lipca 2010 · Komentarze(0)
Prawdziwie Endurowaty wyjazd w Pasmo Policy. Mgła i deszcz nieco zasłoniły widoki na tej malowniczej trasie.





Zdjęcia i krótka relacja tu: Pikaza

Uff, jak gorąco - Kraków

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(0)
Masakrytyczna duchota, ale najpierw trzeba było skoczyć do rowerowego po adapter do hamulca, potem coś jeszcze, potem dojazd do domu... a wieczorem wyskok do lasu. Po wjechaniu w cień zrobiło się przyjemniej... przez pierwszą minutę :P Potem już "w normie", czyli gorąco i duszno. Jutro chcę atakować Policę, mam nadzieję, że mnie nie zleje żaden deszcz ;)

Enduro w Krainie Deszczowców

Niedziela, 20 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Gorce
Weekend spędzałem w Nowym Targu, wziąłem ze sobą rower z zamiarem powrotu szlakami do Krakowa. Pogoda psuła szyki i od rana wyglądało to słabo: mżawka i temperatura ok. 12 st C. Uparłem się jednak ("pewnie się przetrze...") i wyruszyłem.
Planowałem wspiąć się niebieskim szlakiem, a dalej pociągnąć czarnym i niebieskim do Starych Wierchów. Stamtąd czerwonym do Rabki, a potem przez Beskid Makowski do Myślenic.


(Wjeżdżamy na szlak. Prawo, lewo czy środkiem?)

Że długa zapowiadała się długa, to postanowiłem ułatwić sobie zadanie i wbić asfaltem przez Kowaniec i Zadział. Szczerze, to od początku szło coś nie tak, jak powinno: to w jakimś oczywistym miejscu ominąłem szlak, to wpakowałem się w krzaki... gdy już dotarłem do czarnego, byłem nieźle wymęczony, a to dopiero początek. Co gorsza, mżawka, która na chwilę ustąpiła, znowu zaatakowała.
Dalej... mgła coraz większa, ziemia systematycznie zraszana od rana zamienia się w błotnistą papkę. Do tego bonus w postaci snake'a. Potem mżawka zamieniła się w lekki deszcz i już naprawdę osiągnąłem stan szczęścia.


(snejk we mgle)

Drogę pokonywałem znacznie wolniej, niż zakładałem. Gdy dotarłem na Stare Wierchy, była godzina 15.00, o wiele za późno. Z radością wciągnąłem gorącą herbatę z cytryną oraz pyszną szarlotkę. Postanowiłem dobrnąć do Chabówki, a dalej pociągiem do Krakowa. Nawet ten zjazd nie poszedł tak, jak planowałem. Oznaczenie czerwonego zakrawa na kpinę, przez co zmyliłem drogę i kilka razy musiałem podprowadzać, żeby w końcu "jakoś" dokulać się do cywilizacji. Jazda z górki nawet nie dawała frajdy - zimno, a co najgorsze widoczność skandaliczna, po części przez deszcz i mgłę, ale w głównej mierze przez zaparowane i zakropione deszczem okulary. Rzadko kiedy jechałem szybciej niż 25 km/h. Gdy już zjechałem, co miałem do zjechania, okazało się, że wylądowałem trochę bardziej na wschód, niż chciałem i musiałem człapać zielonym szlakiem. Bonus - 200 metrów pod górkę. Oznakowany przez całą drogę świetnie, serio. Co 50-100 metrów znak, elegancko. Elegancko... oprócz decydującego, 90-stopniowego zakrętu na szczycie Świńskiej Góry... taki świński dowcip - po prostu olali oznaczenie tego zakrętu. Jak nie spojrzysz dokładnie na mapę, będziesz w krzakach i to dosłownie, bo główna droga wali dalej prosto, do lasu, a szlak prowadzi jakąś zarośniętą polną dróżką.
Rdzawka, Rabka i Chabówka, wreszcie... Dojechałem na dworzec - pociąg odjechał 8 minut temu. Nawet się nie zmartwiłem. Poczekalnia zamknięta - już mnie nic nie wzruszy. Znalazłem sobie całkiem miłą wnękę, przebrałem się w (jako tako) suche ciuchy z plecaka, wylałem wodę z butów i... o 21.00 byłem w Krakowie.

Kiedyś przejadę tę trasę - niech tylko nie pada :)

WIĘCEJ ZDJĘĆ: PICASA

Gorce - krótka rundka

Sobota, 19 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Gorce
Wczoraj przybyłem z Anią do Nowego Targu - naturalnie, wziąłem ze sobą rower, głupio byłoby przegapić wycieczkę po Gorcach. Pogoda dziś do południa była marna, ale po południu zdecydowałem się wyskoczyć na krótką przejażdżkę, głównie po to, by sprawdzić warunki na szlakach. O dziwo, nie było dużo błota!
Trasa, którą przebyłem to krótka rundka z małymi zakolami w terenie: Z centrum przez Zadział do Żółtego szlaku (pod kaplicą Papieską) i potem już w dół na Kowaniec i znowu do Centrum.